czwartek, 24 września 2020

Minimalizm - półtora roku później

 


Moja przygoda z minimalizmem rozpoczęła się w zeszłym roku w zimie, gdy przeczytałam książkę Anny Mularczyk-Meyer "Minimalizm po polsku". Muszę przyznać, że miałam wtedy wielki zapał do wprowadzenia w życie zasad w niej przedstawionych - i faktycznie, udało mi się "zerwać" z niektórymi przedmiotami, zmieniłam nawyki dotyczące kupowania ubrań, książek czy przygotowywania jedzenia. Część z tych zmian znacząco wspomogła rewolucja w stylu życia, spowodowana przez pandemię, inne zaczęłam wprowadzać już dużo wcześniej. Myślę jednak, że wszystkie te zmiany będą miały charakter trwały, niezależnie od ich genezy. 

1. Porządki.

Zawsze mi się wydawało, że należę do osób, które nie mają tendencji do nadmiernego gromadzenia rzeczy czy chomikowania niepotrzebnych przedmiotów. Albo inaczej: wiedziałam, że mam taką tendencję, ale byłam przekonana, że jestem w stanie ją okiełznać. Zazwyczaj nie kupowałam przecież przedmiotów tylko dlatego, że były na promocji. Co jakiś czas robiłam przegląd ubrań, książek czy innych posiadanych rzeczy; część z nich wyrzucałam bądź oddawałam innym. Pomimo tego, gdy w czerwcu przeprowadzałam się do nowego mieszkania, przeraziłam się podczas pakowania i rozpakowywania swojego skądinąd skromnego, zgromadzonego w jednym pokoju, dobytku. Nie uświadamiałam sobie, jak wiele posiadam rzeczy, z których nie robię użytku, albo mam je jedynie z przyzwyczajenia, bo wcale nie są mi potrzebne. W nowym pokoju tak rozłożyłam swoje klamoty, żeby nie mieć problemu z bieżącą kontrolą stanu tego, co posiadam. Od czasu do czasu też się zastanawiam, czy jeszcze jakoś nie zmniejszyć swojego dobytku (kilka worków już opuściło moje gospodarstwo). Mam też gorące postanowienie, jeszcze bardziej gorące niż w zeszłym roku, żeby nie kupować nic, co nie jest faktycznie potrzebne - chociażby z tego powodu, że mogą być problemy przy kolejnej przeprowadzce 😀

2. Ubrania

Tutaj zmiany wprowadziłam już wiele miesięcy temu. Ograniczyłam kupowanie ubrań tych najbardziej modnych, nie kupuję też garderoby w sezonowe wzory. W zasadzie wszystko, co nabyłam w przeciągu ostatniego roku, z wyjątkiem może trzech rzeczy, posiada uniwersalny król i jednolity kolor, ewentualnie jakiś ponadczasowy wzór, jak np. biało-czarne paski czy krata.

Ciężko mi było zrezygnować ze wzorzystych tkanin, bo bardzo je lubiłam, ale w tym wypadku zdrowy rozsądek zwyciężył: wzór modny w obecnym sezonie za pół roku już będzie przeżytkiem. Podobnie z fasonem - staram się kupować rzeczy jak najbardziej uniwersalne, choć niekoniecznie super modne. Inspiracji modowych szukam w Internecie coraz rzadziej, nie odczuwam potrzeby bycia na bieżąco z trendami. Inna sprawa, że teraz są na topie ubrania, które niezbyt mi się podobają; ciekawe, czy wytrwam w swoim postanowieniu, gdy będzie modny styl, który lubię.

3. Książki

Na razie nie pozbywam się biblioteczki, natomiast przy okazji przeprowadzki przejrzałam dokładnie swój księgozbiór i jego część przeznaczyłam na oddanie na Wielką Zbiórkę Książek. Mam też postanowienie: nie kupuję żadnej książki, zanim nie przeczytam tych, które mam, a które czekają długimi miesiącami na to, żebym wreszcie rzuciła na nie okiem. Przy okazji przeprowadzki okazało się, rzecz jasna, że takich książek jest więcej, niż myślałam.

4. Kwiatki doniczkowe

Od zeszłego roku kupiłam tylko jeden nowy kwiatek, choć generalnie sklepy ogrodnicze i kwiaciarnia stanowią dla mnie taką samą pokusę, jak księgarnia. Postawiłam za to na rozmnażanie tych roślin, które już mam oraz ich wymianę.

5. Artykuły papiernicze

Rysowanie to moje hobby, próbowałam również malować, często piszę odręcznie. Dlatego dział papierniczy, szczególnie dobrze wyposażony, zawsze spowalniał moją drogę przez supermarket. Od zeszłego roku praktycznie nie kupiłam nic z tego typu asortymentu, oprócz dwóch ołówków - mam wciąż duży zapas przyborów do pisania i rysowania. Zamierzam kupować nowe, gdy zużyję te zapasy. 

6. Jedzenie i kupowanie żywności

Może się to wydawać dziwne, ale podczas blisko trzymiesięcznej pracy z domu, spowodowanej przez pandemię, schudłam 3 kg. Bardzo mnie to zaskoczyło, muszę przyznać. Przyczyną było całkowite przerzucenie się na jedzenie przygotowane w domu - wcześniej korzystałam z firmowej kantyny, w której (jak mi się wydaje) jedzenie było całkiem zdrowe. Natomiast porcje były jednak za duże dla takiej małej osoby, jak ja 😉 Obecnie staram się większość posiłków do pracy przygotowywać własnoręcznie. Żeby nie przeznaczać na to zbyt dużo czasu, uprościłam składy i przepisy. Od dłuższego czasu również staram się w miarę możliwości używać do gotowania lokalnych składników, a przynajmniej takich, które pochodzą z Europy. Żegnaj, awokado! Żegnaj, mango! Jabłko też jest OK. Albo przynajmniej pomarańcza.

Nie wyznaczam sobie żadnych celów czy wyzwań, jeśli chodzi o minimalizm. Natomiast gdy poczuję, że jeszcze chcę ograniczyć ilość posiadanych przedmiotów, to po prostu się zastanowię, jak to zrobić 😏

wtorek, 8 września 2020

Marta Sapała, Na marne



 


Czy obierki z ziemniaków i innych warzyw to odpadki, które powinny wylądować w śmietniku, czy raczej surowiec do ponownego użycia? Dawniej odpowiedź na to pytanie wydawała mi się oczywista. Teraz, po przeczytaniu książki Marty Sapały, kwestia skórek i obierek nie wydaje mi się taka prosta, podobnie jak wiele innych spraw związanych z wytwarzaniem i konsumpcją żywności czy gospodarką odpadami.

W książce Na marne autorka opisuje mniej oczywiste i niekoniecznie powszechnie znane aspekty marnowania żywności. Nie daje przy tym łatwych odpowiedzi, jak ograniczyć to marnotrawstwo, bo oczywiście takich łatwych odpowiedzi nie ma. Im bardziej zagłębia się w dany temat, tym bardziej pokazuje nam jego złożoność i to, jak wiele czynników składa się na dane zjawisko. Pierwszy przykład z brzegu: statystyki, które mówią o marnowaniu żywności w Europie, nie są wcale miarodajne, ponieważ trudno je uzyskać i wciąż są niepełne. Kolejny przykład: określenie, co można nazwać zmarnowaną żywnością, a co nie. W tej kwestii jest praktycznie tyle opinii, co ludzi. Podobnie oficjalne liczenie zmarnowanego jedzenia zależy od przyjętej metodyki. Marta Sapała doskonale pokazuje tę mnogość spojrzeń na kwestię jedzenia i odpadów żywieniowych. Przy okazji opisuje też, jak pewne wydarzenia wpłynęły na przemiany w podchodzeniu do resztek jedzenia w Polsce, na przykład jeden z rozdziałów poświęca głośnej swego czasu sprawie piekarza z Legnicy, która jak się okazuje, nie była tak czarno-biała, tak oczywista, jak pokazywały ją media.

Czy warto przeczytać książkę Na marne? Ja nie żałuję poświęconego jej czasu, na pewno można w niej znaleźć pewne wskazówki czy punkty zaczepienia do refleksji nad tym, ile sami marnujemy i co możemy z tym zrobić. Cieszę się też, że dzięki Marcie Sapale o wiele lepiej teraz rozumiem pewne zależności i procesy. Dowiedziałam się na przykład o zjawiskach i ruchach społecznych, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Dzięki książce Na marne bardziej oczywiste też stało się dla mnie, za które obszary marnowania żywności odpowiadamy my, konsumenci, a za które producenci czy dystrybutorzy. Zatem polecam - dla poszerzenia horyzontów ;)

Nauka online cz. II

Nauka online - kursy na Udemy.com Stronę Udemy.com kojarzyłam już od kilku lat i nieraz zastanawiałam się, czy faktycznie warto płacić niera...